Wczoraj przez portale polskie internetowe przetoczyła się przedrukowywana informacja, że plaga młodych leniwych żyje i będzie żyć na koszt rodziców. Według Eurostatu w ubiegłym roku wśród wszystkich Polaków między 15. a 34. rokiem życia aż 17,4 proc. nie miało żadnego zajęcia. Nie uczą się i nie pracują.
Dalej już było całe tłumaczenie przyczyn i analiza skutków. Jak w tej sprawie mam do powiedzenia tylko jedno – sami jesteśmy sobie winni. Zajmując się w pracy rekrutacją obserwuję narastający upadek naszej młodzieży. Pokolenie urodzone po 1989 roku w III Rzeczpospolitej to już całkowita degrengolada. Brak motywacji do pracy, brak zainteresowań i pasji czy nawet brak potrzeb. A wszystko to przez warunki jakie mieli zapewnione w domu. Po krótkiej zapaści związanej z hiperinflacją na początku lat dziewięćdziesiątych, młodym Polakom zapewniliśmy w domu niemal pełen dostatek. Robiliśmy wszystko by inwestować w nich każdy zarobiony grosz. Sami na własne życzenie wychowaliśmy pasożytów.
„W dupie Ci się przewróciło. Wszystko masz, wszystko, wszyściusieńko od nas dostałeś, już nie wiesz czego chcieć…” — cytat z filmu Sala samobójców
Dalej już była szkoła, w której nauczyciele realizują „minimum programowe”. Skoro wymagane jest jakieś minimum, to przecież i młodzież będzie się uczyć na to minimum. Lepiej wolny czas przeznaczyć na wszechobecną rozrywkę i granie na komputerze. I tak każdy przepychany jest z klasy do klasy. Każdy ma maturę. Wystarczy opanować 30% materiału by ją mieć. Później następuje próba studiowania. Połowa polskiej młodzieży coś studiuje, często na prywatnych uczelniach. Za kasę od rodziców. Zwykle udaje im się dotrwać do pierwszej sesji. Tu w części przypadków następuje lekkie zdziwienie, bo nikt nie wymagał uczestniczenia w zajęciach i organizuje się nagle jakieś egzaminy. Na dodatek nie wystarcza opanowanie 30% materiału. Ale tak jest tylko na państwowych i tych lepszych prywatnych szkołach wyższych. W tych średnich i słabszych nadal niewiele się wymaga.
Czytaj też: Młodzież nie chce zdawać matury
Absolwent trafiający na rynek pracy ma wielkie oczekiwania i wymagania, a w zamian nie oferuje nic. Nie jest przyzwyczajony do harówy. Jest za to przyzwyczajony do tego, że ma prawa i że wiele mu się należy. Styka się ze smutną rzeczywistością. Nikt nie chce mu nic zaoferować, bo i on sam nie reprezentuje sobą niczego. Tak tkwi w zawieszeniu nawet przez kilkanaście lat. U nas kłopot ten dotyczy niecałych 20 procent młodych, ale w Hiszpanii i Włoszech problem jest olbrzymi, przekraczający 50% młodej populacji. Włoskie „bambini” chowane przy matce nie ma zamiaru zacząć pracować za mniej niż 1000 euro i nie chce robić czegokolwiek.
Niestety nie mamy co liczyć na nasz 4. filar emerytalny. Oni sami będą biedni. Powoli zanika nawet potoczny obraz bogatego niemieckiego emeryta. W Niemczech od lat mówi się o tym, że kolejne pokolenie tamtejszych emerytów może zapomnieć o beztroskiej emeryturze pod palmami. Obecne pokolenie 40–50 latków nie jest już takie pracowite i oszczędne jak ich rodzice. A młodzi Niemcy obecnie rozpoczynające karierę często albo nie pracuje wcale albo zarabia naprawdę niewielkie jak na ich warunki pieniądze.